Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mne, że wysmukła kobieta i o kilkanaście kroków idące za nią dziecko przesuwały się pod ścianami domów, jak nieśmiałe i zaledwie widzialne widma. Przebyli w sposób ten ulic kilka, aż nakoniec kobieta stanęła przed wysoką, szeroką, murowaną budową, a o kilka kroków za nią, milczące i z rękoma od chłodu wsuniętemi w rękawy mundurka, stanęło dziecko. W ciemności zaledwie rozpoznać można było, że stali przed wgłębionemi w gruby mur ciężkiemi drzwiami i że przed drzwiami temi przechadzała się miarowym, powolnym krokiem, sztywna, silna i, jak mur, niema postać. Był to szyldwach. Ile razy zbliżał się do okratowanego okna, za którém paliła się lampa, nad głową jego, ukrytą w śpiczastym kapturze, błyskała stal bagnetu. Oprócz stalowych błyskawic tych, miarowych kroków i oświetlonego okna, wielka, ciężka, murowana budowa, nie objawiała żadnych znaków życia. Drobny deszcz padać zaczął, powiększając ciemności i napełniając je monotonnym szmerem. Nakoniec, ze szmerem tym połączył się ostry zgrzyt, obracającego się w zamku ciężkiego klucza. Szyldwach stanął u oświetlonego okna, jak nieruchomy posąg, ze znieruchomiałym błyskiem stali nad głową. Drzwi otworzyły się na oścież. Wtedy, pomiędzy ciemną ulicą i ciemniejszym jeszcze dziedzińcem gmachu, ukazała się długa, sklepiona brama, skąpo oświetlona przez kilka latarni.
W mętném świetle tém, pod wysokim łukiem bra-