— Bo i w istocie: dla czegóż miałoby być wzbronioném jednostce to, co, wedle idei mojéj, jest świętém prawem tłumów!
W cieniu odezwał się przytłumiony, ponury głos:
— Gdym dzieckiem był, powiedziałeś mi, żem srodze skrzywdzony przez jednego z tych, którzy mieszkają tam, wysoko. Powiedziałeś mi, że miejsce moje własne i rodzone znajduje się tam, wysoko. Powiedziałeś mi, żebym rósł na to, aby uczynić pomstę. Pytałem się potém każdéj godziny i każdéj minuty mego życia, czy mówiłeś mi prawdę, a każda godzina i minuta i każda kropla własnéj mojéj krwi krzyczała: prawda! prawda! prawda!... Darmo, darmo teraz, wczoraj i dziś, zawodziłeś zemną sprzeczki. Co kamieniem ciężkim wpadło w serce, to zeń nie wypadnie, co we wnętrznościach człowieka rosło przez długie lata, tego w jednéj minucie nie zdmuchnąć, nie zniweczyć. Kiedy przyszedł mój dzień, kiedy idę naprawiać krzywdę swoję, pomstę czynić i zabierać sobie rodzone miejsce swoje, które jest tam, wysoko, — nie przeszkadzaj, nie zabraniaj, — nie posłucham.
Długo, godzinę może całą, milczeli obaj. Potém szept głośny i wyraźny rzucił w zmrok jeden tylko wyraz:
— Idź.
Sylwek wstał i wyszedł z izdebki. Kępa zapalił świeczkę i, stojąc nad skrzynią ze skrzyżowanemi ramiony, a w rozrzucone arkusze rękopismu swego wbijając wzrok, z nieopisaném, radości pełném, szyderstwem mówić zaczął:
— Jestem więc jednym z tych głupców, którym się wydaje, że świat na to został zrobionym, aby go oni przerabiać mogli. Tak powiedziałeś o mnie, ty, wielki, który ciężkim cieniem ległeś na drodze mojéj. Zobaczymy teraz, kto z nas możniéjszy i czy głupiec ten, ten waryat, na świetną
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/330
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.