Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niaczo rozciągnięty na ziemi, rzucał mu czasem krótkie pytania:
— A co? będzie co z tego, czy nie?
Kępa odsłaniał twarz, i osłupiałym wzrokiem patrząc na towarzysza, odpowiadał:
— Nic nie będzie.
Czasem rozmowa dwóch tych ludzi ograniczała się na takich lakonicznych zapytaniach i odpowiedziach. Z natury przecież jeden z nich był gadatliwym i rozjątrzonym, drugi namiętnym i niepowściągliwym; wybuchali więc najczęściéj długiemi żalów swych i gniewów opowiadaniami. Kępa wyrzekał, jak zwykle, na nieugiętą pychę i niezłomne samolubstwo wielkich tego świata; lecz, co było w nim nowém zupełnie, to żal, budzący się za wszystkiemi straconemi dla idei uciechami i dogodnościami życia i głuche, przezwyciężane ze wszystkich sił, lecz coraz mocniéj ogarniające go, zwątpienie; ażali życie to daremnie zmarnowaném nie zostało. Było to może bardzo proste następstwo fizycznego wycieńczenia, połączonego ze straszną boleścią, jaką sprawiał mu widok szpargałów, rozrzuconych na skrzyni, a które chyba... pewnie nawet... w skutek ubóstwa jego a zatwardziałości możnych, dziennego światła ujrzeć nigdy nie miały. Jakkolwiek bądź, zwątpienie to, doświadczone po raz pierwszy w życiu, wprawiało Kępę w stan egzasperacyi, śród którego istotnie wyraz obłąkania zjawiał się mu na twarzy i w bardziéj niż kiedy obrzękłych zaczerwienionych oczach.
— Zdaje mi się, — mówił do Sylwka głosem słabym i skarżącym się, — zdaje mi się, jakbym umiérał... jakoby dusza moja konała we mnie. Czyżbym miał omylić się, własne siły przecenić, marnie przepaść...