Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uprzejmie prosiły, aby jak najczęściéj przychodził do nich, dla zjedzenia obiadu lub wypicia herbaty, które w przedpokoju lub garderobie podanemi mu będą. Zdziwienie było wielkie i powszechne, gdy, na zaprosiny te, włóczęga ten, czy ten szaleniec, prostował się, dumnie podnosił głowę i odpowiadał:
— Nigdy nie byłem żądnym nasyceń i uciech cielesnych; nie zjadałem okruch, spadających z czyichkolwiek rąk lub stołów!
Panowie znowu, odsuwając od siebie rękopism, którego sama już olbrzymiość obudzała w nich powątpiewanie i przestrach, wydobywali z kieszeni portmonetki i probowali zakończyć sprawę ofiarowaniem szczególnemu gościowi swemu banknota, większéj lub mniéjszéj wartości. Gość przecież, ze stanowczością, oporu nie cierpiącą, odmawiał przyjmowania darów wszelkich.
— Żebrakiem nie jestem, — mawiał; — owszem, posiadam skarb, o jakim wy, wielcy i możni tego świata, wyobrażenia nie macie. Skarb ten potrzebuje tylko ręki, któraby go, za pośrednictwem nędznego kruszcu, z ukrycia wydobyła i pokazała światu. Marny grosz, który mi dajecie, na nic mi się nie przyda, nie opłaci mi życia całego, spędzonego w niesłychanych trudach i bólach, nie zastąpi rozkoszy, których używają wszyscy na świecie ludzie, a których ja dobrowolnie wyrzekłem się dla idei... zlitujcie się nie nademną, lecz raczéj nad ludzkością, którą zdrój myśli moich, w dziele tém zawartych, zbawić ma, odrodzić, oczyścić i uszczęśliwić... Lecz nie, zlitujcie się i nademną także! wszak tu zawarte są wszystkie ambicye i nadzieje moje, cała ogromna praca stéranego życia mego.
Gdy z głębokim smutkiem na znędzniałéj swéj twarzy, z dziecięcą szczerotą w łzami zaszłych oczach, głosem bła-