Nagle wyprostował się i prawie głośno zawołał:
— Wytrychy!
— A! — wyrzekł do siebie, — więc tu takie rzeczy się dzieją...
Wzrok jego z wytrychów przesunął się na twarz Antki.
— Ładna z niéj będzie dziewczyna! — szepnął.
Istotnie, twarz Antki przybrała we śnie całkiem inny charakter, niż ten, który ją w czasie czuwania odznaczał. Nie było to już zmyślne i małpiozmienne źwierzątko, z łakomstwem w oczach, a dzikim śmiechem na rozwartych ustach; było to ładne dziecię, z delikatnym, znędzniałym nieco profilem i drobnemi usty, zamkniętemi pełnym ciszy i niewinności uśmiechem.
Z jednaką zawsze ostrożnością zstąpił ze wschodów, a w korytarzyku zatrzymał się znowu, z palcem, w głębokim namyśle, do ust przyłożonym.
— Więc tu takie rzeczy robią się i dzieją... — Powtórzył i dodał: ciekawym — czy i on także do tego należy!... Och! gdybym mógł go złapać...
On znaczyło: Sylwek katarynkarz, który sprawił mu kiedyś wielką nieprzyjemność. Spotkał go on u Kępy, rozmawiał z nim nawet niekiedy, ale nie cierpiał go zawsze i coraz może więcéj. W ulicznym chłopcu tym było coś, co imponowało wypieszczonemu synowi Placydy Lirskiéj. Nie śmiał mówić mu ty, albo nie odkłonić się, gdy, przy spotkaniu na mieście, katarynkarz uchylał przed nim brzeg tyrolskiego kapelusza swego. Lękał się go trochę, a bardziéj i częściéj myślał, że gdyby miał takie oczy, jak ten przebrzydły cygan, możeby i bez odrodzenia się świata rozkochał w sobie Aurelkę tak, że... wujaszek musiałby wydać ją za niego!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/276
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.