Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieuważnie poruszonego żelaztwa, a wtedy wszystkie zatrzymywały się nagle, stały w nadsłuchujących postawach i, na najdalszy choćby odgłos kroków ludzkich, znikały kędyś jak widma, możnaby mniemać, że wsuwały się w ściany domóstw lub szczeliny ogrodzeń. Małe były, ciche, lekkie, a zostające pod przywództwem tego z pomiędzy nich, który znał, policzył i wybornie pamiętał wszystkie bramy i podwórza, dziury i podłamy płotów, załomy murów, gzemsy nizko spuszczających się dachów, ławki, na których siadywali drzemiąc stróże domów, i niedostrzegalne prawie szczeliny, przez które, prześlizgując się lub pełznąc, okrążać je było można.
W godzinę potém drzwi izdebki Kępy otworzyły się nieco i wsunęła się przez nie głowa Damka, bez czapki, z rozczochranemi włosy i ogniście zarumienioną twarzą.
— Sylwek! Sylwek! — zawołał.
W izdebce, oprócz Kępy, Sylwka, Łukasza i staréj Kępowéj, która zdawała się już spać na swym barłogu, nikogo więcéj wieczora tego nie było.
Sylwek wstał z ziemi i wyszedł. Po chwili ukazał się znowu we drzwiach. Śmiał się.
— Dziadźku Łukaszu, — zawołał, — ani spodziewacie się, jaka was radość spotka... Chodźcie szczury! nie lękajcie się! nikt tu was za czupryny nie weźmie!
Wtedy stał się w izdebce ruch, zamęt i gwar taki, że zrazu trudno byłoby rozróżnić tam przedmioty i głosy. Antka upadła pośrodku izdebki jak długa i, na wznak leżąc, a nogami o podłogę bębniąc, zdawała się ze śmiechu dostawać spazmów. Damek, bosy, z dwóch butów, na plecach przyniesionych, sypnął po izdebce gradem ślicznych, rumianych jabłek; Tomek, idyotycznie śmiejąc się, rzucił Łuka-