Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Het! w dziedzińcu... daleko... za stajnią... — rzucając ręką w mroczną przestrzeń, mówiła Antka.
— Którędyż?
— Nie bój się! nie twoja głowa... już ja wiem...
— Nie udźwigniem...
— A nie udźwigniem...
— Tomka by wziąć i Misia... pomogą... — zamyślili się i milczeli. Potém Damek zaszeptał coś znowu do ucha dziewczynie.
— Wielka sztuka! — fuknęła Antka. — Na dach zaniosę i w gonty powpycham! Takie zgniłe, że palcem pchnąć, to i dziura zrobi się.
— Hi! głupia! narobisz to tyle dziur, wiele tam jabłek i sérów! a jak deszcz spadnie...
— Aha! — tonem refleksyi wyrzekła Antka.
— No to i gdzież? gdzież? — z niecierpliwością dopominał się o odpowiedź Damek.
— Ot tam!
Rzuciła ręką we wnętrze drwalni, w progu któréj siedzieli oboje.
— Jak raz! Ambrożowa przyjdzie po trzaski i znajdzie i jeszczeby tam koty twoje nam szkody narobiły!
— Niech robią! niech robią! — z wielkiego zapału aż krzyknęła Antka, — ja sama im dam...
I odwróciwszy się, zawołała:
— Kici! kici! kici!
Damek szturchnął ją pięścią w bok.
— Będziesz ty mnie tu teraz ze swemi kotami bawić się, kiedy na mojéj głowie interes taki... gadajże gdzie, słyszysz?
Dziewczyna ręką brodę podparła. Dumali oboje długo.