Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powinniście się kochać ze sobą, jako ogrodnicy, do uprawiania jednego ogrodu wezwani, — ozwał się Kępa; — jakiekolwiek bowiem różnice zachodzą w urodzeniu i położeniu waszem, oba należycie do rzędu tych, którzy potrzebują i pragną zostać odnowicielami świata. Z jednéj strony opuszczone chłopię, wzrosłe w dzikości i przeróżnych męczarniach, a w żyłach swych mające krew wartką, dumną, o wysokie dopominającą się uciechy; z drugiéj strony dziecię, zhodowane przed obliczem zbytku, miękkie i delikatne jak kobiéta, a pozbawione środków do zadowolenia potrzeb swych i pożądań, — o! mogąż być na ziemi całéj istoty bardziéj skłonne i zdolne do zrozumienia i przyjęcia w siebie nauki mojéj! Mogęż nie radować się, widząc was obu obok siebie i nie ufać, że, przez was przyśpieszone, przybędą wkrótce na świat wielkie katastrofy te, które...
Prawiłby daleko dłużéj jeszcze, gdyby nie przerwał mu gwałtowny trzask roztwierających się drzwi i krzykliwy gwar kilkorga, wpadających do izdebki, dzieci. Byli to: Damek Szarski ze swemi długiemi sterczącemi uszami, a ustami zapchanemi bułką, któréj wielki kawał trzymał w ręku; dziewięcioletni Miś, nie zupełnie jeszcze obmyty z sadzy, któréj szerokie plastry oblepiały mu czoło i policzki, a z djablim czerwonym językiem, u piersi, do podartego spencera przypiętym; dwunastoletni Tomek, bosy, w płóciennych szarawarkach, z wpół idyotycznym wyrazem na wychudłéj twarzy; była tu, nakoniec, długonoga dziewczyna z rozplecionemi włosami, w spłowiałéj szmacie jakiéjś, po cygańsku przez ramię zarzuconéj, Antką zwana. Cała ta banda, która przez dzień cały, przebiegając miasto, zrywała na nogi i wiodła za sobą gawiedź miejską, wpadła teraz do sklepionéj izdebki i, napełniając ją krzy-