Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Morysiu! Morysiu! — z pewnym odcieniem energii w głosie przerwała Lirska, — nie wyrzekaj ty na wuja. Gdyby nie on... nie mam nawet pojęcia, coby się z nami stało... Tytus pisał do mnie, że w tych dniach przyjedzie z rodziną swoją do miasta na całą zimę i że dla tego nie przysyła mi pensyi naszéj, ale sam ją, zaraz po przyjeździe, przyniesie...
— Przyjeżdża... na całą zimę... — mruknął Maurycy, — dla czegóż mi mama o tém nie powiedziała?
— Byłeś taki słaby i rozdrażniony, że trudno było z tobą mówić o czémkolwiek, — szepnęła matka.
Maurycy zamyślił się.
— Pocóż to oni przyjeżdżają do miasta na tak długo? — zapytał po chwili.
— Nie wiem, moje dziecko, ale myślę, że chcą Aurelkę w świat wprowadzić... ośmnaście lat już skończyła, a podobno téj zimy wielki tu będzie zjazd obywatelstwa. Zabawy będą... Młodą pannę trzeba przecież ludziom pokazać i pozwolić, żeby zabawiła się trochę, nim ją z domu rodzicielskiego porwą.
— A czemuż nie mają porywać! — sarknął Maurycy; — ładna, edukowana i jedynaczka! Wszak tam pewno około miliona złotych posagu będzie... prawda?
— Pewno! pewno! — przytwierdziła Lirska, — Tytus rządził się zawsze dobrze, a choć kosztowne miał gusta... bo obrazy, posągi i książki wiele kosztują... fortuny przecież nie marnował. Majątek śliczny... ziemia pszenna, łąki, lasy... rezydencya, jak cacko. Jedynaczka wszystko to kiedyś, po najdłuższém ich życiu, odziedziczy, a tymczasem pewnie jéj sumę posagową matki oddadzą... dwieście ty-