Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzutek? żebrak bezdomy! łachmaniarz! Nasza familija zanadto porządną jest, chwała Bogu, ażebyśmy z takiemi, jak ty, wdawać się mieli!
Rzuciła ręką w przestrzeń i dodała:
— Precz!
Poczém pochwyciła w ramiona najmłodsze dziecko, a na inne wołając: chodźcie! chodźcie! pobiegła ku domowi. W miarę, jak się oddalała, głos jéj, szorstki i popędliwy, gdy przemawiała do Sylwka, nabierał znowu nut łagodnych i czystych, a u drzwi szarego domku wydawał się już srebrną piosenką, dzwoniącą ku gromadce dzieci powtarzaném wciąż: chodźcie! chodźcie!
Posłuszna rodzinnemu dzwonkowi temu gromadka, pobiegła i zniknęła we wnętrzu szarego domku, w którego dwu sporych oknach błyszczało ciepłe światło ogniska. Sylwek odszedł w inną stronę, w tę stronę, kędy, na tle szarym, drzewa cmentarne zlewały się w wielką massę czarną, tu i ówdzie majaczącą blademi i wysmukłemi cieniami grobowców.
Przez kilka dni następnych Sylwek był tak blady, że aż prawie żółty, a sine koła okrążały oczy jego zapadłe i tak świecące, że, jak się Anastazya wyrażała, zdawać się mogło, iż siedział w nich nieczysty, z żużlem w gębie. Uwagę Łukasza zwracało przedewszystkiém to, iż dziecko kosztowało zaledwie strawy i nic prawie nie jadło. Anastazya znowu dotknęła raz jego głowy i wykrzyknęła, że jest ona gorącą, jak rozpalona duszka. Łukasz objawił pewną niespokojność o Sylwka.
— Możeby go do doktora! — rzekł.
— Jeszczeby co? — zaprotestowała Anastazya, — ostatnią złotówkę na niego wydać! Ot! choruje, to i przechoruje!