Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzucając na siebie, bawiły się dzieci kowala. Dzieci te Sylwek widywał często i oddawna, gdy w zabawach swych i gonitwach dobiegały nieraz samych wrót cmentarza, albo gdy, od czasu do czasu, za ojcem lub matką wchodziły do domostwa cmentarnego stróża. Nie rozmawiał z niemi nigdy, lecz do rozmawiania tego uczuwał zawsze ochotę wielką. Najstarsza siostra ich, młodziutka dziewczyna z płowemi włosy i łagodném okiem, co wieczór śpiewała do snu małemu bratu srebrne i smętne piosenki, którym Sylwek przysłuchiwał się zdala najczęściéj, niekiedy jednak i zbliska, bo podpełzał pod same okno małego domku kowala i siadywał tam w zaczajonéj i nieruchoméj postawie. Teraz uczuł on ku bawiącym się przed kuźnią dzieciom kowala pociąg nieprzezwyciężony, o przezwyciężaniu zresztą którego ani pomyślał. Nie były to przecież owe panienki całe błękitne, ani panicze owi zgrabni i weseli, których widział na placu miejskim i którymby z najwyższą rozkoszą pogruchotał kamieniami pięknie i ciepło obute stopy. Były to dzieci podobne do niego: w krótkich, grubych siermiężkach i całych wprawdzie, lecz płóciennych szarawarach. Jedno z nich nawet było bose. Śmiechy i skoki dzieci zarażały go; stojąc na uboczu, uśmiechał się także, a zziębłe nogi drgały mu, rwąc się do biegu i skoków. Pochylił się nakoniec i, w mgnieniu oka ulepiwszy ze śniegu wielką gałkę, z głośnym śmiechem, który twarz całą rozjaśnił mu dziecięcą niewinnością i swawolą, rzucił ją w ruchliwą i krzykliwą gromadkę. Biała kula ugodziła w najstarszego chłopca, który schwycił się za głowę i przeraźliwie krzyknął:
— Kto tam taki? — a ujrzawszy, śmiejącego się wciąż i z wielkiego rozweselenia podskakującego, Sylwka, zawołał: