Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prosimy! prosimy, kiedy łaska!
— Honorem to dla nas będzie, — z powagą dodał Łukasz, — pan podróżny jest bardzo uczonym człowiekiem, a chociażeśmy wszyscy równi w obliczu Ojca Wszechmogącego, któremu niech będzie...
— O tak! — z zapałem przerwał Kępa; — tak! tak! wszyscyśmy sobie równi: uczeni i prostacy, wszyscyśmy, bracia, wyszli z łona jednéj natury. Ja nigdy wyróżniać się nie chciałem z pomiędzy braci mojéj, ani głowy nad nią podnosić, ani ze wspanialszych naczyń jadać...
Bóg tylko wié, jak bardzo, ów wyszczerbiony, fajansowy talerz, dalekim był od wszelkiego symbolu wspaniałości. Niemniéj, Kępa odsunął go od siebie i drewnianą łyżkę zatopił w wielkiéj misie, w któréj jednocześnie topiły się łyżki wszystkich obecnych. Jedli i, jak zwykle bywa z ludźmi, którzy głód swój rzadkim dla nich przysmakiem zaspokajają, wpadali w coraz weselszy humor.
— Ależ pani Łukaszowéj kluski... to no! — tonem najwyższéj admiracyi wyrzekł Ambroży.
— Moja nieboszczka téż tęgą sobie gospodynią była, a jednakowoż kluski jéj ani się umywały do tych!... — potwierdził stary Jakób i, dłonią ocierając otłuszczone słoniną siwe wąsy, dodał ze śmiechem: — ot żeby sobie codzień tak podjeść, to by człowiek, choćby dwa sążnie drzewa na dzień spiłował.
Blady Antosiek, tak pełne miał usta, że ledwie wybełkotał:
— Ot żeby komu kluską taką dać w łeb, toby i kryminał był! Jak Boga kocham!
Łukasz jednak, aczkolwiek najłakomiéj ze wszystkiéj pożerał jadło, nie chciał tracić czasu na błahe gawędy.