Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przybyła pochwyciła jéj rękę i ucałowała ją gorąco. Długi jednak kwadrans upłynął, zanim zawarły z sobą stanowczą umowę. Anastazya wahała się. Chciała i nie chciała. Obiecywała i odmawiała.
— Dobrzeby było, — mówiła, — mieć jaką taką pomoc dotego nędznego naszego życia i czasem... śmiech dziecinny posłyszeć. My bo tylko dzwony a śpiewy pogrzebowe, lamenty a płacze słyszym ciągle i na mogiły patrzym... dla tego może Łukasz mój weselić się tak lubi... niechby moją wesołością chłopiec ten był... bezdzietnam.
Po chwili jednak, ostro wpatrując się w przybyłą, zapytywała.
— A jeżeli nam nic dawać nie będziecie? pójdziecie kędyś na skraj świata... goń wiatr w polu... my zaś jednéj gęby więcéj karmić nie mamy za co, nie mamy, nie mamy...
Z ostrych i gniewnych błysków, które strzelały z oczów jéj, gdy to mówiła, można było odgadnąć, jak bardzo byłaby rozgniewaną, gdyby przyszło jéj dziecko to za darmo hodować.
Przybyła przyrzekała być słowną, przysięgała i w ręce ją całowała.
Po długiéj rozmowie Anastazya wzięła w ramiona uśpione dziecię i, przypatrując się mu, mówić zaczęła:
— Pan Bóg Wszechmogący, niech się stanie wola Jego święta, szczęścia mi nie dał... Ze szlacheckiéj okolicy rodem jestem, szlachcianką urodziłam się... i tęgą kiedyś dziewuchą byłam. Starało się o mnie wielu, ale ot Łukasza umiłowałam... dla czego? Bógże to wie! Za serce mię wziął mądrém swojém gadaniem i może tym czarnym surdutem, który nosił na sobie, bo lokajem w sąsiednim dworze był. Przeciw woli rodziców i familii całéj poszłam za niego,