Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, no! ze wsi... za lasami!... ze wsi! cóż, możebyś lepiéj w chacie odpoczęła, jak tutaj! Z dachu leje się... cały boży dzień deszcz padał. Możebyś przenocowała u nas. Noc ciemna... ludzie ot zaraz spać pokładną się... jak pójdziesz do miasta, to chyba na ulicy nocować będziesz... chodź do chaty...
Przybyła nie poruszyła się z miejsca. Milczała.
— No cóż — z powracającą niecierpliwością powtórzyła gospodyni, — głucha jesteś, czy niema? Ja do niéj gadam jak do człowieka, a ona jak słup... O Matko Boska! jakiż wicher zrywa się na dworze! Chodź do chaty!
Przybyła, z większą jeszcze, jak wprzódy, nieśmiałością szepnęła.
— Dziękuję pani... przenocowałabym... czemuż? zmęczona jestem i... tak zimno. Ale... nie wiem... ja mam...
— Chodź do chaty! słyszysz! — stentorowym już głosem i trzęsąc się od gniewu krzyknęła gospodyni. Noc taka, że psa z domu nie wypędzić... a ona tu jeszcze: dziękuję! niewiem!... ceregiele, fanaberye, głupstwa jakieś stroi! Jak nie pójdziesz mi zaraz, to obiję, przepędzę i drzwi zarygluję! Idź i przepadaj! Cóż idziesz — czy nie?
— Idę, idę, — szybko odrzekła przybyła i weszła do domostwa.
Gospodyni z gwałtownym stukiem zaryglowała drzwi od podwórza.
Sporą izbę z dwoma niewielkiemi oknami, wklęsłemi głęboko w mur i ujętemi w przegniłe i zczerniałe ramy, oświetlał płomyk łuczyny, dopalającéj się i zwisającéj u szczeliny glinianego pieca. Przy drgającém, czerwonawem światełku tém, sprzęty, napełniające izbę, zlewały się w ciemną i bezładnie grupującą się masę. Były to stoły grube