Lecz innym razem stała się z nim rzecz od tamtej sroższa. Natrafił dnia pewnego na polanę pełną ludzi, którzy, zapytawszy go: dokąd idzie? niezmiernie zrazu zaciekawieni byli, gdy im o Archaniele i swojej ku niemu wędrówce opowiadać zaczął. Ludek to był szumny i dumny, zabaw spragniony, na miłe nowości łakomy, więc mowa przybysza wydała mu się zrazu przyjemną, bo nadzwyczajną. Wkrótce przecież, coś mu w niej niepodobać się i podejrzenia bardzo przykre obudzać zaczęło. Niesłychaną to było rzeczą, aby ktokolwiek zawracał z drogi tak pewnie wiodącej ku wcale ładnemu pałacowi i puszczał się w pogoń za jakąś marą daleką i mglistą. Do postępowania podobnego nikt z nich nie czuł skłonności, ani ochoty; więc jedni za samochwalcę przybysza poczytali, inni nazwali go nudziarzem, a inni jeszcze doradzali ogółowi, aby pilnie przed nim miał się na ostrożności.
— Kłamie! chełpi się tem, czego uczynić wcale niepodobna!
— Szczególny mistrz, który naucza, abyśmy ścigali włóczące się po świecie mary! Chleba z tego upiec nie można!
— Ani upleść japońskiego wachlarza do zawieszenia na ścianie!
— Ani to pachnie, ani głaszcze, ani błyszczy, ani bawi!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/291
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.