Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W ciemności, po której same jedne szumiały, huczały, szalały wichry, nic już nie widział i wcale nie wiedział w jakim kierunku postąpi, aby drogi przez topór własny wyrąbanej nie opuścić i nie zgubić, gdy nagle czarne sklepienie nieba przerżnęła błyskawica, ognistem ostrzem kreśląc na niem znak zapytania. Mgnieniem oka, mniej niż sekundą to było; jednak w przelotnym błysku dostrzegł z jednej strony majaczące kwiatami i złotem ściany pałacu, a z drugiej, w wielkiej oddali, srebrzącą się i przez wichry szeroko rozwianą szatę Archanioła. Wiedział już tedy w którą stronę iść mu potrzeba, lecz nie szedł, aż u szczytu świata znowu przemknęła błyskawicą i ognisty znak zapytania skreśliła na czarnem sklepieniu. Jeszcze nic. Błyskawice zapytywały, odpowiadały im to tu, to ówdzie trzaski gromów, aż na jedno z ognistych zapytań w górze, odpowiedział u dołu wielki krzyk człowieka, który wydziera z siebie serce, pierś niem zasłania jak puklerzem i rzuca się w walkę. Rzucił się w stronę Archanioła, przez ciemności i gęstwiny przedzierał się ku niemu, o rozmiotane drzewa raniąc ręce czoło, na kolczastych krzakach zostawiając szmaty odzieży, stopy w cierniste wikliny uplątując — lecz szedł, a gdy wichry z niebieskiego sklepienia zegnały chmury i nieśmiała, omglona ukazała się na niem gwiazda poranna, przy świetle jej ujrzał na krańcu odległej