Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A było to tak. W tej właśnie chwili, gdy kwiaty w sklepiku nieszczęsne losy swe w sposób najrozmaitszy znosiły i opłakiwały, na znajdujące się za sklepikiem podwórze, niezmiernie do studni podobne, ponieważ czworokąt wysokich murów je otaczał, z podziemia noszącego nazwę sutereny, wypełzło stworzonko, na pierwszy rzut oka bardzo dziwne, ale gdy mu się było przyjrzeć bardzo ładne. Miało ono dwie bose stopki, dwie rączyny, do pączków różanych podobne, sukienkę czerwoną w czarne centki, bardzo podartą, a nad tą sukienką — głowę, oblaną bladem złotem włosów, z twarzyczką chudą, lecz śliczną. Z otworu podziemia wypełzłszy, stworzonko to nigdzie dalej nie poszło, lecz, na jednym z kamieni bruku przysiadłszy, pochyliło się nad otworem i spojrzenie swe w nim zatopiło, czegoś snadź spodziewając się stamtąd, oczekując. Po chwili odrobinę zniecierpliwionym głosem zawołało:
— Mi-si! plę-dzej!
Aha! łatwo to było stworzeniu temu wołać: plędzej! ale drugiemu z otworu wyleźć bardzo trudno! Mniejsze jeszcze od tamtego, tak samo, jak tamto, miało bose stopki, rumiane rączyny, główkę ze złotymi włosami i sukienkę czerwoną, równie w czarne centki i równie podartą. Kiedy po długich zapewne trudach wydostało się nad ziemię i na bruku podwórza stanęło, zachwiało