Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nione, a teraz tak wesoło i rzeźko zbierają po wilgotnej uliczce, którą on pierwszy odkrył, to, co dla niego los tu zasiał, czy zasadził. Więc może słusznie nazywają go mazgajem? Pewno? pewno zasługuje on na to przezwisko i więcej jeszcze, bo nietylko mazgajem, lecz musi być i wielkim niedołęgą! A jeżeli tak jest, to poprawić się trzeba! Trzeba zawsze usiłować poprawiać się, ulepszać i on czynić to będzie! Las duży. Jeszcze go nikt od końca do końca nie zwiedził. Trzeba iść dalej w las i wynagrodzić sobie czas stracony. O, potrafi on, gdy się zaweźmie, zrobić w godzinę to, co oni we dwie zrobili. Musi tylko im to powiedzieć, bo nie chce, aby dłużej wyśmiewali się z niego. Wiele, wiele rzeczy chce im powiedzieć o sobie i o nich, o jarzębince i o rydzach.
Energicznym ruchem podniósł głowę i zobaczył, że uliczka pod leszczynami była już pusta. W czasie, gdy on pogrążał się w zamyśleniu, ważąc szale win swoich i nieswoich, uczucia swoje i nieswoje, rozbierając swe wady i samemu sobie przyrzekając poprawę i większą niż dotąd roztropność, oni z zielonej trawy wybrali wszystkie rydze, na które on pierwszy nadszedł, które dla niego rosły, i — odeszli. Bardzo dobrze! Z Bogiem! Zdziwił się sam, gdy uczuł, że towarzystwo ich stało mu się daleko mniej pożądanem, niż było przed godziną. Pójdzie więc dalej sam...