Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A czy nie pójdziesz ty choć raz ode mnie, utrapieńcze! Jak przyczepił się, tak i rady już żadnej na niego nie ma! Krzyczeć nie krzyczeć, bić nie bić, wszystko mu jedno, jak psu!
Tak była rozgniewana, że aż płacz drgał jej w głosie.
Wtedy parobczak, jak młody dąb wysoki, wysmukły, zgrabny, wstał z ławy i, drocząc się z dziewczyną, śmiejąc się, żartując, bez cienia gniewu, niedbale, jakby źdźbło słomy z ziemi podejmując, wziął Niemka za kołnierz siermięgi i, nie patrząc nawet na niego, za próg go wypchnął.
Potem drzwi chaty Nastkowej zamknęły się ze stukiem i wybuchnęły za niemi rozmowy i śmiechy dwóch wesołych głosów. Niemko zaś, nie oglądając się i głosu z siebie nie wydając, powoli przesunął się przez wieś, przez kawałek pola, okrążył staw i, jak wkopany w ziemię słupek cienki i szary, stanął w tem jego miejscu, na którem Nastkę od utonięcia wyratował. Łzy ciekły mu po twarzy to rzadkie, to rzęsiste; ręce splecione do ust przyłożył i, patrząc w wodę, dumał. Zmrok zapadł zupełny i wieczór był już późny, a on stał ciągle nad wodą i, płacząc to rzadkiemi, to rzęsistemi łzami, głęboko dumał.
O czem? Nie wiadomo.
Ale do chaty Nastki nie poszedł już ani razu i wogóle nigdzie nie chodził, tylko, na piecu