Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A cień siedział dalej na małym pagórku, pod szeleszczącą z cicha olchą, ze stopami w zroszonej trawie. Głowę czasem opierał o pień olchy, przymykał powieki i drzemał.
Ale najczęściej oczy jego szeroko były otwarte na ciemność nocną i na wyrywające się z pod ziemi sine płomyki. Podleci czasem płomyk taki z nad blizkiego pagórka, chwiejąc się i migocąc pobłąka się nieco w gęstym mroku i nad samą głową jego gaśnie; a tu, natomiast, dwa inne wzlatują znowu i jeden za czarnym pniem drzewa migoce, a drugi na przestrzeni wolniejszej pała sinym ogniem, wzbija się wysoko i kędyś, w gęstych konarach dębu, gaśnie, gdy u brzegów cmentarza wybłyskują i po ziemi pełzają, lub w krzakach błyskają coraz inne...
Niekiedy, w mdłym blasku tych napowietrznych świec nocnych, widać parę oczu ludzkich, powolnem spojrzeniem loty ich ścigającą, albo wodzącą po trawach mokrych od rosy, zbałwanionych od pagórków i jak mdłemi gwiazdami usianych baldachami wielkich białych kwiatów. Gdy nie drzemał i nie spał, o czem w te długie godziny nocne, wśród płomyków i ziół cmentarnych, myślał? i czy zresztą o czemkolwiek myślał? Nie wiadomo. Do dworu przed samym świtem powracał i, co prędzej chwyciwszy na ramiona drąg z uwiązanemi po obu końcach wiadrami, mokry od rosy nocnej, ocze-