Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili, niekiedy dość długiej, wstawał z klęczek i znowu to tu, to owdzie przesuwając się po śniegu, kiedy niekiedy przybliżał do ust gwizdawkę, której dźwięk przenikliwy, jak ostra szpilka tkaninę, przerzynał powietrze. To gwizdanie było jego nocną mową, oznajmiał nią, że czuwa, a gdy we dnie stawała się niepotrzebną, pozostawał bez żadnej.
Nie od urodzenia był niemy; słuch posiadał i tylko mowa mu przepadła, a ponieważ rzeczą jest dość ciekawą, jakim sposobem człowiekowi mowa przepaść może, gospodyni izby czeladnej temu i owemu niekiedy opowiadała, że stało się to od ojczymowego bicia. Dziecko było małe i raz, kiedy ojczym, taki wielki, często napiły drab, porwał się, aby je wybić, zlękło się, ze strachu oczy wytrzeszczało, dech straciło i — już! Na wieki zaniemiał! Tyle co do niemoty; a teraz, dlaczego on taki chuderlawy, cienki, bez żadnego ruchu, albo życia w ciele, i wiecznie wyprostowany, jak gdyby żerdź w nim tkwiła?
Tu już stary Grzegorz głos zabierał. Długo on żył na świecie, wiele pamiętał i widział; pamiętał też, jak matka niemowy z dalekich stron w te okolice przyszła, starą matkę swoją z sobą przyprowadzając i malutkie dziecko na ręku niosąc. Za robotą przyszła, a męża znalazła, drugiego męża, którego też niebawem odumarła, poczem ten ojczym