Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pojęcie wszelkie przechodzi, jak drogi ludzkie kamieniami są pousiewane! Możeby pani jeden z tych kamieni z drogi siostrzeńca usunęła? To taka wielka przyjemność komuś dobrze zrobić i, prawdę mówiąc, może dlatego warto żyć, bo reszta, to widma znikome, sztylety ostre, albo kamienie... kamienie... kamienie...
Znowu umilkła i ze spuszczonemi oczyma czekała, aż usłyszała głośny szept.
— To coś nadzwyczajnego! kamienie! kamienie! Naturalnie, że powiem, poproszę, każę. Oho! zaskacze mi on, jak ja mu zaśpiewam! Proszę być pewną... proszę wierzyć...
Umilkła, a gdy Liwska powieki podniosła i spojrzała na nią, już długo oczu od niej oderwać, ani przemówić nie mogła. Czy to ta sama kobieta, która ją w pokoju tym spotkała, czy nagle wyrosła z ziemi jakaś inna?
W głąb fotelika zasunięta, zmalała, zwątlała, aż po usta owijała się szalem, nad którego miękkiemi załamami, brylantowe butony błyskały u twarzy pożółkłej, postarzałej, patrzącej wprost przed siebie oczyma dziwnemi. Oczy te krzyczały nieopisanem przerażeniem, osłupiałe były i zarazem pałające; migotały w nich sztylety. Czy zapomniała o tem, że nie jest samą?
Nie patrzyła na Liwską, nie mówiła nic. Osłupiałe i razem pałające jej oczy przypatrywały