— Choroba ciężka, długa...
— To i dobrze! Zasłużył na nią; ile mu tylko sił starczyło, zarabiał sobie na nią. A pani może go jeszcze doglądała w chorobie?
Z zadziwieniem na twarzy, Liwska odpowiedziała:
— Jakże można pytać nawet o to? Czyż mogło być inaczej?
— To coś nadzwyczajnego! Długo?
— Nie; niedługo, kilka lat.
— Kilka lat to niedługo! Kilka lat skakać około chorego, który... no, jak żyję, nie słysza... Ale teraz już wiem! To pani wtedy zapewne, przez te kilka lat, tak zmieniła się i postarzała. Pani chyba na matkę moją wygląda. Ale jakże pani musi teraz samego wspomnienia o nim nienawidzieć i chociaż, jak pani mówi, legła już nad nim ta mogiła z krzyżem, pani musi nim jeszcze pogardzać... okropnie pogardzać, prawda? Prawda?
Głową przecząco wstrząsając, Liwska cicho odpowiedziała:
— Nie, nie, nie! Bóg dał mi tę łaskę, że nikogo nigdy nie nienawidzę i nikim nie pogardzam.
— Bóg... dał... łaskę! — powtórzyła Elwira Roza i usta jej rozwierały się do głośnego śmiechu, ale nie wyszedł z nich przecież śmiech, uwiązł
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/098
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.