Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kazia poszła do kuchni, oba łokcie oparła o stół, twarz zakryła dłońmi.
Dziś miesiąc, jak raz dziś miesiąc, towarzysząc jej z magazynu do domu, powiedział:
— Byłbym najszczęśliwszym, gdybym mógł odbyć z panią przechadzkę tak długą, jak całe życie.
Przecież to były oświadczyny. Więc ona odpowiedziała:
— Dobrze, ale niech pan przyjdzie do nas, aby poznać mamę i Klemunię.
— Dobrze — powtórzył — ale pozwoli mi pani dziś jeszcze rączki swoje ucałować?
— Dobrze — powtórzyła — ale powiem mamusi i Klemuni, że pan jutro przyjdzie.
— Jutro przyjdę.
U bramy domu, w cieniu wieczoru, pocałował ją w obie ręce i — w usta.
Wyprostowała się i przez kilka sekund rękawem sukni mocno wycierała sobie usta. Zdawało się jej, że jest na nich coś takiego, co i pali je i plami...
Wtem spojrzała na buchający parą samowar.
— Jezus, Marya! A toż trzeba zgotować dla Klemuni dwa jaja na miękko, zalecone przez lekarza. I matka też, po doznanem przerażeniu, chce napić się herbaty!