Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego, ale obrażał: Wymogła więc na panu Zbigniewie, aby zapoznał się z jej matką i zaczął bywać w ich domu. Ach, gdyby była nie uczyniła tego! Owszem, uczyniła dobrze. Gdyby wszystko wróciło, uczyniłaby tak samo... Jednak... Boże! jak smutno na świecie! Ulice takie puste i ciemne, pod stopami lód ślizki od śniegu, którego pełno dokoła, chłód bije; chłodem siecze wiatr, zlatujący od nieba, czarnego jak otchłań. W piersi fala gorąca płynie ku gardłu i ciśnie się do oczu. Obejrzała się: nikogo nie było dokoła. Tylko w jednym z wysokich domów rząd okien gorzał od świateł i wylewał na pustą ulicę tony skocznej muzyki. Przypadła czołem do słupa latarni i pod lecącymi górą dźwiękami polki zapłakała głośno, krótko. Potem zaczęła znowu prędko iść dalej.
Czegóżby nie dała za to, aby przestać o tem myśleć. Nie może. Od kilku już tygodni tylko o tem myśli, myśli, aż czasem głowa pęka i żyć się nie chce; a przestać myśleć o tem nie może. To jak dwa gwoździe wbite głęboko: jeden w głowę, drugi w serce.
Ma się rozumieć, adwokat i nauczycielka, para daleko lepiej dobrana, niżeli adwokat i szwaczka. Klemunia zresztą jest tak śliczną, dystyngowaną, rozumną! Tylko... gdy po raz pierwszy pan Zbigniew wszedł do ich domu, mogłaby doprawdy nie