Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przestrzeniach ogromnych i zaledwie napoczętych przez eksploatacyę, szeroko odetchnę piersią i znajdę sposobność do rozmachu ramion...
Hornicz ochłonął nieco z gniewu, siedział teraz z głową opartą na ręku, bardzo smutny.
— Działalność szeroka, oddech pełny, przemówił, to ponęty istotnie silne... Życzę ci powodzenia!
— Dziękuję; czy przebaczasz mi Pawełka?
Hornicz spokojnie odpowiedział:
— Samemu sobie tylko nie przebaczam, że, będąc starym wróblem, jeszcze raz złapałem się na plewy...
— Jakie? — zapytał Górkiewicz.
— Zasad twoich i wdzięczności tego chłopca.
Górkiewiczowi zaiskrzyły się oczy, przygryzł wargę i pochwycił czapkę ze stołu.
— Przyjadę jeszcze pożegnać się z tobą przed odjazdem. Dziś muszę być w kilku miejscach.
Hornicz wstał, i końcami palców dotknąwszy zaledwie dłoni, którą do niego wyciągnął Górkiewicz, zapytał:
— A co będzie z Zaleśną?
— Wypuszczam ją w dzierżawę.
— Zapewne z czasem sprzedasz?
— Nigdy w życiu! — z uniesieniem zawołał Górkiewicz.