Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiadomy, niepoznany, nienazwany, który nie zginie... Zginąć nie chciałem. Niech tam już ciało! Ale to, co we mnie myśli, czuje, śpiewa, aby to zginąć miało... sprzeciwiało się temu wszystko, co było we mnie twórczością, energią, żalem, oburzeniem! Doświadczałem takiego uczucia, jakbym wpadał w ogromną próżnię. Była to bezdenna, bezbarwna, ckliwa nicość. Zwłaszcza ckliwa, bo biła od niej bezmyślność i bezcelowość, tak wstrętna dla myśli, jak wstrętnemi dla podniebienia bywają płyny, nieposiadające żadnego zapachu, ani smaku. Poznałem prawdę orzeczenia, że natura ma wstręt do próżni. Moja istota myśląca i czująca nie chciała wpaść w próżnię. Powstawanie rzeczy świadomych siebie, rozumnych, wrażliwych, szczytnych, z tem przeznaczeniem, aby niknęły w brutalnem, głupiem, ohydnem Nic, wydawało mi się niesprawiedliwością tak olbrzymią i bezsensownością tak niepojętą, że ani pogodzić się z niemi, ani zrozumieć ich nie mogłem.
Lekarz mój, człek z inteligencyą i nauką dużą, popatrzywszy raz na mnie z niepokojem, zapytał: czy wypadkiem nie dręczy mię jaka troska, albo chęć niezadowolona? Odpowiedziałem, że istotnie, dręczy mię żal wielki nad tem, iż zamiast artystą, nie urodziłem się uczonym.