Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

końca powtarzanem słowie: bravo! wyrzucały z siebie część namiętnej burzy.
Radość z tej władzy mojej, więcej niż królewskiej, bo żaden król nie może tak, jak muzyk, rzucać serc jak piłki do piekła i raju, radość z tryumfów sztuki ukochanej; radość z coraz nowych dowodów mojego w niej mistrzowstwa; radość głęboka ze związku łączącego duszę moją z duszą ludzkości! Bo przecież nie ci jedni znali mię, którzy mię słuchali. Niezliczonym istotom dalekim, po różnych punktach ziemi rozsianym, które gry mojej nie słyszały i nigdy słyszeć nie miały, utwory moje czyniły życie lżejszem i wyższem. Z iluż samotni, z iluż miejsc pogrążonych w cieniu i ciszy wiecznej, na dźwiękach pieśni leciały ku ich twórcy nieznanemu westchnienia wdzięczne. Ileż serc, w oddaleniach rozmaitych uwielbiało mię i kochało! Dla iluż byłem źródłem, z którego tryskają tęsknoty za ideałem! Myśl o tem wzmagała uczucie związku mego z powszechną duszą ludzkości do stopnia prawie mistycznych omamień. Bo gościć w mnóstwie serc i umysłów nieznanych nawet z imienia, wypowiadać dole świata we frazesach tak przenikliwych, że słuchając ich świat drży ze szczęścia nad tem, iż odgadniętym został, — to coś nakształt wszechobecności i wszechpotęgi bóstwa...