Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

studni, ani rozgrzewają potężnych, wiekową wilgocią i pleśnią przepojonych murów.
Tu pokutę swoją spełniały grzesznice i na niebo zapracowywały święte, niezbyt długo. O tych drugich zupełnie pewne daty i świadectwa opowiadały, że przez ostatnie lata swoich istnień, dla braku sił, nie opuszczały już wcale dobrowolnego swego więzienia i wcześnie pomarły. Inaczej być nie mogło; siostrę Mechtyldę przypomnienie to napełniło radością. Wkrótce zapewne i dla niej przyjdzie czas, w którym będzie miała prawo nie wydalać się stąd wcale, nic już stworzonego nie widzieć, nie słyszeć, nie czuć i nigdy ani na chwilę nie przerywać swojego sam na sam ze Stwórcą. Potem, jak poprzedniczki jej, rychło umrze. Na klęczki przed krzyżem upadła i z wybuchem uśmiechów dziwnie ze łzami zmieszanych, wołała:
— Panie, prędzej weź mię do siebie... Racz wziąć! litości!.. prędzej! prędzej!
Nigdy żarliwsza modlitwa o rychłą śmierć z niczyich ust nie wyszła, może dlatego, że na dnie niczyjej piersi nie leżał cięższy i silniej w nią wrosły kamień cierpienia. Wyobrażała sobie, że pochodzi on od zbytecznej jeszcze w klasztorze blizkości ziemi i że go w tem miejscu, tak do pustyni podobnem, z siebie wyrzuci. Teraz czuła, że to miejsce