Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wały pomiędzy nią i niebem? Ach gdyby zawsze i tylko sam na sam być z Bogiem! Gdyby za tym klasztorem istniała pustynia! Jakże szczęśliwymi byli ci Pańscy wybrańcy, których życie wypadło w miejscu i czasie pustyń!
Tego samego dnia, gdy na wieży kościelnej i w salach zgromadzeń, wielkie zegary, jeden po drugim, wybijając godzinę południa napełniały klasztor napowietrzną rozmową przewlekłych dźwięków — w głębi chóru, w wysoko wzniesionej swojej ławce, przełożona z lekkim stukiem, zamknęła klamrę swojej bogato oprawnej książki i śpiewnym głosem wymówiła: amen! Potem powstawszy, welon spuściła po usta, na szyję gruby sznur zarzuciła, w rękę wzięła zapaloną świecę, przez jedną z sióstr jej podaną, i, zstąpiwszy z kilku wschodów, które jej ławkę z posadzką dzieliły, zwolna i z nową, półgłosem rozpoczętą modlitwą szła przez długą salę. W miarę tego, jak szła ona, z ławek swoich wychodziły zakonnice i z zakrytemi po usta twarzami, ze sznurami na szyjach, z zapalonemi w rękach świecami, półgłosem powtarzając mówioną przez nią modlitwę, postępować za nią zaczynały. Tak wyszły z chóru i stąpały wązkim, pełnym zmroku kurytarzem, na którym minęły bogato wyzłocone drzwi naj-