Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już jest gniazdem pustych myśli i swawolnych chuci. Takiem samem naczyniem, gotującem przyszłe grzechy, musiała być niegdyś jej matka. Kiedy patrzała na figlarne miny i ruchy dziecka, przed oczami jej jak żywa stanęła tamta...
— Panie, jakaż złość i gorycz rozlewa się we mnie, jakbym była naczyniem warzącem jady. Jad zawziętej urazy wylał mi się przez usta i teraz jeszcze uspokoić się nie mogą bicia rozkołysanego mego serca... tętna krwi, jak dzwony biją mi w skroniach... Myśli, jak wichry, w tę przeklętą godzinę lecą, w której wspólny ich grzech poznałam... Bo nieprawdaż, Panie mój? Nieprawdaż, że oni ciężko, okrutnie zgrzeszyli? bo wszak zabraniasz zabijać to, co jest twoim najdroższym darem: wiarę! Ojcze mój, wyjm ze mnie tę mękę gniewu, bo w ciebie uwierzyłam najgoręcej wtedy właśnie, gdy zabito we mnie wszelką inną wiarę! skróć czas próby, boś jeden litościwy! Przebacz mi ten nowy, ciężki grzech, bo strasznie cierpię...
W tej chwili u ołtarza ksiądz po łacinie mówił:
— Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata...
Poczem otworzyło się w kracie małe okienko, ukazały się w niem białe ręce księdza,