Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać zaczynały. Ona uklękła i w ławce swojej ukryta, całą swoją siłą skupiała w modlitwie całą swoją duszę. Doświadczyła głuchego uczucia niebezpieczeństwa. Ta drobna istota, do różowych i złotowłosych aniołów podobna, była wrogiem, przed którym ona uciekać i zbroić się musiała. Zresztą, na dwie strony rozchyliła się teraz biała zasłona i za wielką kratą ukazał się ołtarz, z kilku świecami palącemi się pośród wyzłacanych kolumn. Msza była cicha. Do chóru dochodził tylko stłumiony szmer modlitw księdza, mszę odprawiającego, i od czasu do czasu dźwięk trzykrotnie wstrząsanego dzwonka. Czyjeś ciężkie kroki rozległy się w pustym kościele i obudziły w nim długie echa. Z jednego z wysokich okien chóru struga świateł słonecznych lała się na jaskrawe wieńce, otaczające niszę, w której połyskiwał srebrny posąg świętej i błyskała paląca się przed nim na srebrnych łańcuszkach lampka. Zakonnice modliły się po cichu, czasem tylko z dochodzącym od ołtarza szmerem łacińskich słów księdza mieszał się na chwilę czyjś szept wezbrany i głośny, poczem milkł i słychać było w górze trzepot obijającego się o szybę okna motyla, otwieranie się i zamykanie drzwi w głębi klasztoru, do bardzo