Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za nieposłuszeństwo ją ukarałam i nie ma gadania! Dziecko płakało.
Mocno swoim pękiem kluczy zadzwoniła i głośno piętami o podłogę uderzając, dalej pobiegła. W ręku siostry Mechtyldy płomyk zapałki drżał długo, nim zetknął się z knotem małej lampy, która słabem światłem celę jej oświeciła. Malutka to była celka, ale schludna i nie bez wdzięku. Ściany wysokie, śnieżnie białe, wysoko nad niemi zaokrąglające się sklepienie sufitu, posadzka, jak w całym prawie klasztorze, kunsztowna i błyszcząca. Na białem tle ścian, krzyż czarny, z białą postacią Chrystusa, kropielnica z wodą święconą, drzwi ciężkie, ciemne i okno z żelazną kratą, wyraźnie widzialną na tle zasłaniającej je z zewnątrz ciemności wieczoru.
U dołu, wązkie, biało zasłane łóżko, z twardem wezgłowiem, stolik z lampką i nabożnemi księgami, dwa stołki, gliniany dzbanek z wodą — nic więcej. Ale ona czuła tu jeszcze urok rzeczy niewidzialnej, lecz niewymownie miłej, którą była — samotność. O tej porze zwłaszcza, po całodziennem, koniecznem zetknięciu się ze światem zewnętrznym, choćby nim były tylko siostry w zakonie i najzwyklejsze widoki klasztoru, gdy wchodziła do swojej celi, uczuwała się w zupełności sam na sam z duszą swoją i z Bogiem. Dla niej,