Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pogodnym i czystym szafirem, a twarz, starzejąca się, lecz jeszcze czerstwym rumieńcem oblana, z wyrazem powagi łączy, przyrosły jakby do niej, wpół dobroduszny, wpół mądry uśmiech. Trochę energii i wiele dobroci jest w tej pełnej, rumianej twarzy, prześlicznym szafirem źrenic oświeconej — w twarzy, która wyłaniając się z bieli opasek, po długich modlitwach zda się powracać z nieba na ziemię, w pokoju i zgodzie z niebem i z ziemią. Ręce ma pobożnie splecione, ustami w cichej modlitwie porusza, ale wzrokiem, zdającym się pomimo jej woli uśmiechać i pieścić, ściga białe woalki dzieci, które gromadnie, z tententem drobnych stóp, wśród ciszy i zmroku chór opuszczają. Potem, gdy za ostatnim już ich szeregiem zamykają się wysokie drzwi chóru, podniesionym głosem rozpoczyna modlitwę, którą półgłosami podejmują stojące w ławkach swych zakonnice. W jednym przecież z ich szeregów isinieje szczerba; siostra Mechtylda pozostaje niewidzialną, bo nieruchoma klęczy ciągle w głębi wysokiej ławki, z czołem do podstawy jej przyciśniętem.
Po mrocznym chórze rozchodzi się tłumnym szmerem wymówione: »Amen« i zapanowuje chwilowa cisza. Wtedy siostra Mechtylda podnosi się, z podstawy zstępuje i jak wysmukły cichy cień, ciągnąc za sobą długie