Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzo dobrze. Szczupła, nieduża kobiecina, spracowana, z twarzą zwiędłą, ale z pięknemi jeszcze oczyma, czarnemi i ognistemi jak płomienie...
Żyd milczał chwilę, poczem zwracając ku podłodze palec suchy i ciemny, rzekł zcicha;
— Te płomienie, co ich jasny pan pamięta, dawno już — w ziemi!
Zegary szemrały »tak-tak«, »tak-to-tak«, »tak-to-tak«; dwaj ludzie milczeli z duszami zatopionemi w szmerze czasu.
Żyd pierwszy obudził się z zamyślenia i przemówił:
— A czemu ja winien tę wielką łaskę Pana Boga, że do mnie takiego starego znajomego przyprowadził?
Hrabia wyjął z kieszeni staroświecki zegarek i położył go na stole. Żyd z przyjemnością wziął go w palce i, oglądając z uśmiechem, zapytał:
— A jaka na niego skarga? Czem on zgrzeszył? on późni się? Jasny pan probował jego naprawiać i nic nie pomogło! Cy, cy! ja już widzę, że z nim niedobrze, on jest bardzo chory. Jego trzeba rozebrać i leczyć...
Hrabiemu oczy błysnęły z za okularów. Zaniepokoił się i ucieszył.
— Czy możesz to zrobić zaraz?
— Czemu nie? Ja będę bardzo kontent,