Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż robisz, dziaduniu, wtedy, gdy wisusy lekcyę kończą i idą swawolić?
Nie przypuszczała, aby to pytanie tak silnie wzruszyć go mogło. Gładkie, błyszczące brwi jego zsunęły się i zjeżyły; całą twarz okrył wyraz prawie ponury.
— Nic! — odpowiedział.
Ach, ona dobrze, dobrze rozumiała, jakie w tym krótkim wyrazie mieści się gorzkie i ckliwe morze!... Więc ciszej jeszcze zapytała:
— Może czytasz?...
Ponurym wyrazem okryta twarz zatrzęsła się powoli i powoli też ręce, okryte wyschłą i połyskującą skórą, podnosiły się ku oczom, aż ich dotknęły.
— Niema! — ciężkim szeptem wymówił — niema już tych przyjaciół najlepszych. Przeminęły!.. Od dziesięciu lat już nic nie czytałem... Nie wiem, co na świecie, co w nauce... Mam dawne książki, mógłbym mieć trochę nowych, ale patrzę na nie, jak... jak spragniony na wodę, i nie mogę...
Pani domu, obu ramionami o kolana jego wsparta, prosto w zasmuconą twarz mu patrzała.
— Temu zaradzić można: codzień przychodzić będę do ciebie i choć parę godzin głośno ci czytać.