Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nazwy pomiędzy nimi pozostały, będąc już niczem więcej, tylko pustemi dźwiękami...
Prawie nie odrywając nóg od kobierca, ciężko, z trudem je posuwał, głucho stukając laską, którą się podpierał, trochę sapiąc, a trochę stękając, doszedł nakoniec do wskazanego mu miejsca i z trudnością usiadł. W skąpem świetle przyćmionej zasłoną lampy, trochę zdaleka, wydawać się mógł raczej ciężkim klocem w brudną odzież odzianym i u wierzchu srebrnemi włosami nakrytym, niż żywym człowiekiem. Przygarbione jego ciało miało ciężką i sztywną grubość, nie wskutek otyłości, ani bujnego rozrostu kości i muskułów, ale wskutek ogólnego zbezkształtnienia całości, a ciążenia ku dołowi składających ją części. Przód poplamionego surduta przysypany był żółtym pyłem, może od tytoniu pochodzącym; szyję otaczał rąbek kołnierza, który przed wielu dniami musiał być białym; skóra rąk, na lasce wspartych, świeciła tak, jak gdyby była pociągnięta lakierem, a końce palców w smudze światła silnie uwydatniały się czarnemi obwódkami. Z pochyloną głową i oczyma w stół utkwionemi — milczał. Ona także przez chwilę jeszcze milczała i myślała, że mógłby przecież myć się staranniej i nosić czystszą odzież. Nie brakowało mu wcale środków do życia i chociaż majątek posiadał nie-