Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ostatnia myśl znowu pierś jej wzdęła łkaniem...
Dzieci w wiekuistych cieniach grobu, on... tam; brat, siostry — daleko i w przestrzeni, i w uczuciach... Jakże wszystkie węzły rozluźniają się — i przez oddalenie, i przez nierozłączne połączenie!
Ma brata, siostry, męża — i zarazem ich nie ma. Wszyscy na świecie zosobna i każde dla siebie żyją; ona nie chce tak żyć, a jednak musi, bo nikt na wielkiej ziemi jej nie potrzebuje. Co robić?
Prawie nieprzytomnym od rozpaczy wzrokiem salonik przebiegła. Czytać?.... Ach, tyle już dziś, wczoraj, przez nieskończoną liczbę dni czytała — i cóż z tego? Ten haft pajęczy kończyć?... Ileż już podobnych wykończyła! — i cóż z tego? Ozdobne pianino u ściany stoi, świece tylko w świecznikach zapalić, nuty rozłożyć i grać! Przez ileż lat, dni w latach, godzin w dniach grała, ślicznie grała — i cóż z tego? Nic, nic! Po za tem także nic... Rozpacz jej zmieniała się w bezbrzeżną nudę, która, jak mgła z bagniska, wybucha z wyrazu: nic! Gdyby ktokolwiek przyszedł, ktokolwiek choć trochę miły i zajmujący!
Panująca dokoła cisza i samotność przerażać ją zaczęły. Jak ona z temi dwiema jedynemi towarzyszkami przebędzie ten nie-