Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ufając, zawołałem na służącego, aby odprzągł od powozu jednego z koni i galopem mi do krynicy popędził, co on też prawie w mgnieniu oka spełnił, zabierając ze sobą wiadro, które mu szynkarka nieledwie przemocą w rękę wetknęła.
Zniecierpliwiony i oburzony przeciw tak pierwotnym urządzeniom i brakom, uczułem przecież, że w grubych murach rzeźwiej nieco było dnia tego, niż na podwórzu, i choć nie bez wstrętu, ale usiadłem na obrzydliwej ławie, tuż przy oknie, czarnem od osiadłego na niem roju much. Prawie w tej samej chwili zobaczyłem przez okno zatrzymujące się u wrót karczmy jednokonne wozy, ciężko obładowane cegłami i prowadzone przez chłopów, którzy też zaraz do karczmy weszli tak, jak ja przed chwilą, o wodę wołając. Inne ich tylko, niż mnie, spotkało przyjęcie. Ostro i z góry odkrzyknęła im szynkarka, że wody niema, że woda tu droga, bo po nią aż o dwie wiorsty chodzić trzeba, że jeżeli chcą pić, to niech wódkę piją, bo ona jest tu po to, aby wódkę szynkowała, nie zaś po to, aby chłopom wodę nosiła. Było ich pięciu, czy sześciu; wszyscy bosi, prawie do koszul porozbierani, a jednak potem ociekający tak, że aż lał się on im z twardych włosów i świecił na piersiach, widzialnych