Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

moja oczy ku mnie wzniosła i niech zginę, jeżeli zaczerwienione jej powieki z osiemnastoletnią filuternością nie zamrugały!
— A czegóż-to, mój króleńku, tak zasępiłeś się i główkę spuściłeś, jakbyś szpilek po ziemi szukał? Widzę ja, oj widzę, że czegościś tobie nie wesoło! I czego to, zdaje się, takiemu młodemu i ślicznemu kawalerowi smucić się na tym świecie? Pewno zakochany! A jakże! Ma się rozumieć. Ładne liczko zaświeciło, dobra duszyczka uśmiechnęła się przez śliczne oczy, a młodego serduszko zaraz: cinkum-pakum! cinkum-pakum! I niespokojności z tego i smutki różne! A co? Stara jestem sobie, a takie rzeczy zgadywać umiem! cha, cha, cha! jak z kart zgadłam! cha, cha, cha, cha!
Śmiała się, aż się jej grube ramiona w zrudziałym kaftanie trzęsły i zmarszczki na czole falowały. Chciałem jej powiedzieć, że wcale nie zgadła, bo właśnie oddałbym połowę mego majątku, który mi jeszcze pozostał, aby mi serce do kogokolwiek lub do czegokolwiek: cinkum-pakum, cinkum-pakum! uczyniło. Ale po co to było mówić? Więc do koszyczka jej zajrzałem i pomimowoli, naśladując jej zdrobniały sposób mówienia, zwróciłem jej uwagę na koszyczek pełny grzybków...