Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jeszcze, że niema na ziemi takiego przysmaku, któregobym przez te jedenaście lat nie skosztował, takiego gatunku piękności kobiecej, z któregobym choć jednego egzemplarza w objęciach swoich nie trzymał, takiej osobliwości, którejbym nie widział, takiego ciekawego miejsca, do któregobym się po nowe wrażenia nie udał, takiej pieszczoty, rozkoszy, awantury, takiego szału i upojenia, którychbym przynajmniej brzegiem warg swoich nie dotknął. To wszystko właśnie składało te dziewięćdziesiąt dziewięć setnych części mojej istoty i mego życia, o których więcej nie powiem już ani słowa. I sam wspominać i twemu światłemu sądowi ukazywać będę już tylko tę jedne setną, maluczką jednę setną, która do tamtych tak niepodobna była, jakby do mnie wcale nie należała....
Ale teraz już chwilę odpocząć muszę. Każ spuścić firankę u okna. W szarem świetle prędzej odpoczywa mózg, który już parę złowieszczych ukłóć przeszyło. Może mi znowu dasz trochę morfiny, doktorze? Mamki swojej, gdym w niemowlęcych wnętrznościach głód uczuwał, tak pokornie o podanie mi piersi nie prosiłem, jak teraz o ten rajski narkotyk proszę ciebie! Jam ją owszem, — z niecierpliwości po twarzy drapał tak, że raz o mało jednego oka nie utraciła... Diable! kiedy tak