Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ogromnie zgorszyły, a drugiemu, temu królowi kotylionów, wycisnęły z oka łzę, nad tak grubiańską poniewierką choreografii.
Ale jakże on mógł teraz o tem myśleć i dbać o to, skoro czuł się tak lekkim i sprężystym, że koniecznie skakać musiał, a tak zachwyconym i szczęśliwym, że z każdem odetchnięciem, z każdym obiegiem krwi w żyłach, od stóp do głowy przebiegał go coraz nowy strumień ciepła i energii.
Nakoniec zmordowany na fotel upadł i samemu sobie, zarówno jak zewnętrznemu światu, przypatrywać się i przysłuchiwać zaczął. Zmysły jego z niewypowiedzianą rozkoszą kąpały się w uczuciu życia, którem przed chwilą, jak największem z głupstw i najsroższą z niesprawiedliwości, był pogardził. Czuł ciszę i ciepło pokoju, gwar uliczny za oknem wydawał mu się pełnym rzeźwej wesołości, a melodyjnem i do łez rozczulającem skrzypienie katarynki.
Uśmiechnął się raz: przypomniał sobie brodate bóstwo złotej rzeki, którego lękać się już przestał, któremu przeciwnie spojrzy jutro w oczy dumnie i z tryumfem. Uśmiechnął się drugi raz: trzeba będzie tym poczciwym, kochanym chłopcom taką kolacyjkę wyprawić, aby uczuli, kogo to z kółka swego o mało nie utracili, a teraz odzyskali. Uśmiech-