Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wego? Kobierzec, który posadzkę jego okrywa, jestże perskim, tureckim, babilońskim? Gdzie tam! pochodzi z fabryki krajowej i tani jego gatunek trochę tylko wynagradza się znośnem skopiowaniem wschodnich barw i wzorów. Sprzęty są miękkie i dość zgrabne, ale tandetnej roboty, wcale nie stylowe, a okrywający je plusz dość okazale wygląda, bo czerwony, zaś po przypatrzeniu się — Boże odpuść! nie wiem nawet, czy bardzo smakowałby molom, taki lichy. Te lampy i świeczniki — cóż? japońskie? rzymskie? Louis XIV? Empire? At, styl ich ma tyle wartości, co i pozłota! Świecąca fuszerka! A na ścianach co ja mam takiego? Rubensy? Van Dycki? Greuzy? Meissoniery? Cha, cha, cha, Oleodruki, tout simplement, oleodruki, dość drogie wprawdzie i w bardzo błyszczących ramach, ale które wobec dzieł sztuki, wobec prawdziwego artyzmu, czemże są? — po prostu: śmieciem. Zdaje się, że dla człowieka ucywilizowanego, dla człowieka z ukształconym smakiem, dla człowieka bądź co bądź dobrze urodzonego, trudno wymyślić coś bardziej skromnego i mizernego i nawet takiemu człowiekowi, w takiem otoczeniu trudno wyżyć. Jednak, kiedy rozpoczynając zawód swój, mieszkanie to urządziłem, wielu było takich, którzy nazywali je zbytkownem. Z tego powodu zerwał się nawet