Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Westalka.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Kornelia.

Wam do niej nic. Ból cudzy nie boli.

Klaudya (złośliwie).

Hańba tej kary nad ból sroższa.

Kornelia.

I to jeszcze zasmucać was nie powinno, bo z hańby jednego śmiertelnika dla drugiego nieraz płynie chluba. Jeżeli Papiusz ma twarz ciemną, błogo jest Pomponiuszowi, bo wygląda bielszym. (do siebie) Na dnie rzeczy i w jej tajemnych głębiach hańba może być chlubą. (cicho do Adryi) Gdzie Helia?

Adrya (cicho).

Nie wiem.

Kornelia.

Może to dziecko ukryło się z przestrachu... Ostrożność nakazuje nie wspominać jej imienia...

Adrya (wpatrując się w Kornelię, do siebie).

Co ona zamierza? Oziębłością postawy i mowy mogłaby Tybr zamrozić, a czarne brwi jej kreślą głoski żelaznego postanowienia.

Paulina, Pompilia, Klaudya (ukazującna drzwi rozwarte).

Liktorowie! liktorowie biegną! Jowiszu gromowładny! więc świat już o tem wie! Rzym już wie! Co to będzie? co będzie?

(Wchodzą dwaj biało ubrani liktorowie, z mieczami owiniętemi w rózgi).


Liktor 1-szy.

Arcykapłan[1] przybywa. Usuńcie widoki trupów, oręża, więzów i wszystkiego, co nieczyste.[2]

  1. Pontifex Maximus.
  2. Wzbronienie powyższych widoków stosowało się szczególnie do wielkiego ofiarnika, noszącego tytuł: Flamen dialis, w części jednak i do arcykapłana. Guhl i Koner, str. 720.