Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/653

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cobym robił? namyślał się chwilę pan Wandalin. A wiem co? szyłbym od rana do wieczora.... i od wieczora do rana!
Dwie kobiety zaśmiały się znowu i z tkliwością spojrzały na ojca rodziny, którego najszczytniejszem marzeniem było.... módz być szewcem.
W tej chwili zadzwoniono do drzwi.
— Ktoby to mógł być? w tej porze? ze zdziwieniem rzekła pani Adela i wstała ze stołka.
— Złodziej może jaki.... nie trzeba otwierać, Adelciu... zauważył pan Wandalin.
— O niech mamcia otworzy! stłumionym głosem zawołała Rózia, a bladą twarz jej płomienisty oblał rumieniec.
— Zapytaj wprzódy: kto tam? Adelciu! wołał pan Wandalin do żony, która zbliżała się już ku drzwiom od wschodów.
— Ale po co mam pytać? sprzeciwiła się żona,
— Ależ zapytaj, duszko, tyle teraz w mieście kradzieży, prosił mąż.
— Kto tam? zapytała u drzwi stojąc pani Adela.
— To ja, szanowna pani! i któś inny jeszcze ze mną... Mam nadzieję że mię pani pozna po głosie... odparł za drzwiami głos męzki, przyjemnie brzmiący.