Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/621

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wilhelm milczał i zdawało się, że myśl jego była już gdzieś daleko. Uśmiechał się do tej myśli.
Hr. August chodził jeszcze chwilę po pokoju i myślał. Stanął potem znowu przed synem i wyjmując z ust cybuszek rzekł zcicha.
— Wiesz Wilusiu, że sumka taka przyszłaby nam w porę... bardzo w porę... odłużyliśmy się już trochę, no trochę tylko dotąd, ale hr. Światosław powiedział mi niedawno: ça ira! a słowo to dało mi do myślenia... Gdybyś chciał jeszcze tracić, Wilusiu... W Aleksin dużo wsadzić trzeba żeby fabryki zrestaurować i znowu w bieg puścić... 500 tysięcy rubli, choćby trzysta... to już nieźle... wcale nieźle...
— Papa, nagle powstając rzekł Wilhelm, ubieraj się i jedźmy do tych pań...
Słowa te wywołały nową, a długą sprzeczkę, której przecież ostatnim argumentem było rzucenie się Wilhelma na szyję ojca i okrycie tłustych policzków jego pieszczotliwemi pocałunkami, a ostatecznym wynikiem, mknięcie przez ulice Warszawy eleganckiego tilbury, który wiózł ku Europejskiemu hotelowi i ojca i syna.