Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziać! Ach Pawełku kochany, ty nie masz wyobrażenia, ile ja cierpię siedząc tu bezczynnie, jak jaki leniwiec wtedy, gdy one biedaczki... Tu umilkł nagle, bo niepowstrzymane już łkanie głos mu zatamowało a dwie łzy, jak groch duże, stoczyły się po rumianych policzkach.
— Żona nieboraczka bakałarzy tam z cudzemi dzieciakami, a Rózia... Rózia i tego robić nie może... Bogiem a prawdą dziewczynina nic porządnie nie umie, bo i jakąż edukacyą dać jej mogliśmy, tułając się po świecie i ciężką biedę klepiąc... Uczyła ją tam matka jak mogła, ale co to z tego? Przyszło teraz dziecku po całych dniach w fabryce siedzieć i tytuniem się krztusić... Codzień bledsza, kaślać zaczyna... o Boże mój Boże! a ja... ja siedzę tu z założonemi rękami i patrzę na to biedne, jedyne dziecko moje, jak zmęczona i nawpół żywa, z fabryki powraca i przez pół nocy kaszlem się dusi... w poduszki głowę chowając, aby mnie nie obudzić...
Załamał ręce biedny eks-obywatel, a po policzkach jego za dwoma pierwszemi łzami spłynęło kilka innych.
— A któż mi uwierzy, że cierpię nad tem wszystkiem, że gryzę się, że jak rosy niebieskiej