Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obiad dosyć... aż nadto dosyć... byleby i ta codzień tylko była... Ale ot tak jakoś starego człowieka zdusić w sobie jeszcze nie mogę.. To tego się zechce, to owego... a choć 99 razy na sto potrafię dobrze język za zębami utrzymać, to przecież setny raz z ust się coś wymknie, a potem — sumienie gryzie... cóż robić? cóż robić? Żebym tak mógł odmienić się i przedzierzgnąć w całkiem innego człowieka, takiego żwawego, bystrego człowieka... ale cóż, kiedy ani weź! najgorsza bieda mój Pawełku, że schudnąć nie mogę, żadnym sposobem nie mogę! Zdaje się, że i zgryzot już tyle przebyłem i niedostatku i smutków różnych... a cielska tego, panie dobrodzieju, jak nie ubywa, tak nie ubywa... Wszak prawda, Pawełku, że nie zmizerniałem wcale od ostatniej twej bytności tutaj? No, przypatrz się mnie, dobrze tylko przypatrz się, mój drogi! czy zmizerniałem choć trochę... choć odrobinkę... choć odrobineczkę...
Mówiąc ostatnie słowa p. Wandalin prostował się na swem zbyt wązkiem dlań siedzeniu, zgnębiony jakby wstydem za obfitość ciała swego, obciskał dokoła siebie szlafrok swój, przykurczał ramiona i łagodnemi, przezroczystemi oczami