Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Panna Róża.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rową za jej okazałą figurę, świeżą cerę, mądry sprycik i wyborne granie w winta, o tyle on okazywał się dla niej zupełnie obojętnym. Grzeczność wszelką zachowywał, naturalnie, ale więcej nic a nic. Rozmawiał z nią jak najmniej i bez upodobania, a co już nam w głowach pomieścić się nie mogło, to, że, witając się z nią i żegnając, w rączkę jej nie całował. Weźmie, bywało, tę bieluchną i tłuściuchną rączkę i, ledwie dotknąwszy, wypuści ze swej ręki. A ona aż drży z chęci, aby surowe jego usta pocałunek na niej złożyły, może dlatego właśnie, że surowe i do pocałunków nieskłonne.
Razu jednego siadaliśmy do obiadu, gdy przed gankiem zatrzymał się powóz pana Dorszy. Patrzę ja, aż nasza pani Januarowa oblewa się takim rumieńcem, jakby kto garnek kipiątku na nią wylał; aż czoło, uszy i szyja stanęły w ogniu. Wnet przecież to minęło, i gdy szanowny sąsiad, zaproszony do stołu, naprzeciw niej miejsce zajął, siedziała jakaś taka onieśmielona, milcząca, inna niż zwykle, jakby nam ją kto odmienił. Przez cały obiad ani razu, mówiąc, dumnie główki w tył nie odrzuciła, ani jednego ładnego grymasiku nie zrobiła, żadnej przestrogi mężowi nie udzieliła; bo zazwyczaj przestrzegała go z cicha, ale często. Gdy puszczał się z kimś w niezwykłą serdeczność, szeptała: Janusiu, bez tych fikcyi! albo: bez tych czułości! Gdy chciał nożem dopomódz sobie w jedzeniu, prawie do ucha mu mawiała: Janusiu, bez noża! Gdy nad podawanemi potrawami zaczynał czynić dodatnie albo ujemne uwagi, prosiła: Janusiu, nie przy goś-