Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jak najdaléj od niego nie odsunęli. Ci, którzy się do niego uśmiechali przedtém, przestali się uśmiechać, a ci, co nań wprzódy nie patrzyli, poczęli nań patrzéć. I im więcéj odstępowała od niego fala głosów, tém więcéj go ogarniała fala spojrzeń, straszna fala, złożona z tylu strumieni, ile tam było oczu, a każdy strumień niósł z sobą mętną pogardę, a mętna pogarda łączyła się z jaskrawemi błyskawicami oburzenia. I całe to grono ludzi próżnych i błyskotliwych zmieniło się od razu w koło sędziów i indagatorów, bo we wszystkich sumieniach podniósł się na widok podłości przyrodzony głos cnoty, a wspomagały go dzielnie pojęcia o honorze, którego być przedstawicielami w społeczności swéj, ludzie ci, bogaci i wysoko postawieni, obowiązkiem swym mienili. Być bogatym — to rzecz piękna i szanowna. Zdobyć sobie miliony — nic nad to lepszego. Ale wygrzebać miliony te z popiołów spalonéj woli ojcowskiéj, z krzywdy cudzéj, z poszkodowania sióstr własnych, — było to już potworném, tak potworném, że każdy z obecnych przypomniał sobie, że był także ojcem, synem lub bratem, i zadrżał, i stanął w postaci sędziego, i z obu organów swego wzroku cisnął na oskarżonego dwa strumienie pogardy, połączonéj z jaskrawemi błyskawicami oburzenia.
On czuł, że tonie, i jak tonący, obu rękoma chwytał się blizkich mu sprzętów, a na śmiertelnie pobladłe jego czoło wypływały duże krople potu, które sta-